Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Anja Orthodox w Kaliszu: Jestem jak czarna lawa. WYWIAD

Mirosława Zybura
Anja Orthodox z zespołem wystąpiła w Kaliszu 12 października w klubie studenckim Pod Muzami
Anja Orthodox z zespołem wystąpiła w Kaliszu 12 października w klubie studenckim Pod Muzami Jakub Seydak
Z Anją Orthodox, wokalistką zespołu Closterkeller o depresji, muzyce i tym, na co czekają fani, rozmawia Mirosława Zybura

Jakie ma Pani wspomnienia związane z Kaliszem? To już kolejny koncert grupy w mieście.
Lubimy tutaj grać, czujemy się tu jak u siebie. Publiczność jest może niezbyt liczna, ale bardzo życzliwa.

Ostatnio na fali płyty Marii Peszek wypłynął temat depresji u artystów. Pojawiły się też recenzje, że płyta świetna, bo właśnie depresyjna...No tak, a Closterkeller jest regularnie kopany za depresyjne teksty, bo jak można coś takiego pisać. Ale widocznie Maria Peszek to już coś innego... Wiem, że przechodziła przez depresję, ja też, ale nie mam ochoty stać się rzeczniczką tego schorzenia.

Czy taki stan, jakaś większa wrażliwość - ułatwia pracę artysty?
To wcale nie jest większa wrażliwość! Słowo depresja ma dwa znaczenia i faktycznie, może to być stan jakiegoś większego przygnębienia, uwrażliwienia, ale tak naprawdę, taka kliniczna depresja, jaka mi dolega, nie jest wrażliwością, ani żadnym twórczym uczuciem. To jest właśnie nieemocjonalne i zupełnie beznadziejne. Naprawdę, jestem tak zimna, tak skamieniała, że niektórzy pewnie by tak chcieli, ale ja czuję się z tym źle. Po mnie wszystko spływa jak woda po gęsi; koledzy czasem się dziwią, że to nienormalne. Pewno, że nienormalne... Zupełnie nie mam emocji, jestem zaklęta w kamień i to nie jest dobre, ani przyjemne, jest zupełnie nietwórcze.

Teksty Pani piosenek są jednak bardzo emocjonalne.
Bo w środku to ja jestem normalna. Człowiek, który nie ma nóg chciałby się poruszać, chodzić, biegać. To samo u mnie. Te stany czasem się cofają, czasem nachodzą falami. W środku jestem bardzo emocjonalna, tylko kiedy jest gorzej, to nie robię nic. Ani się nie smucę, ani się nie cieszę. Depresja zabija we mnie wszelkie uczucia, te pozytywne i te negatywne, zabiera mi całą energię, nawet do samobójstwa. To jest obrzydliwe, ohydne, nie ma nic wspólnego z tym, co ludzie sobie kojarzą z depresją, czymś romantycznym, odjechanym. A dlaczego można się zabić pod wpływem depresji? Oczywiście, miewałam takie myśli, żeby się zabić i mieć spokój od tego wszystkiego. Wiadomo, są różne odmiany schorzenia. Jedni są przygnębieni, inni mają jakieś lęki, u mnie jest skamienienie. Lekarz powiedział, że dystymię, którą mam zdaje się na podłożu genetycznym, leczy się latami dużymi dawkami leków i jest szansa wyjść z tego. Powiedziałam: dobra, leczymy! Tylko kiedy zacząć się martwić, po czterech latach? Lekarz na to: no tak, wtedy będziemy myśleć...

Czytałam, że Metallica, chociaż też owiana smutkiem, poprzez swoją muzykę nieraz ratowała fanom życie. Czy Pani też miała takie sygnały od słuchaczy?
Pewien psychiatra powiedział mi, że moje teksty zadziwiająco pomagają chorym na depresję. Myślę, że nie jest to zadziwiające. Odnajdują tam siebie, bo po prostu trafia do nas sztuka, która jest nam bliższa. Mnie ze smutku też leczy smutna muzyka, no i tak, ponoć Closterkeller jest znakomitym lekiem dla chorych na depresję.

Każda płyta zespołu to jakiś kolor. Który z nich jest Pani najbliższy?
To oczywiście "Nero", czyli czarny.

Czego jeszcze można życzyć artystce z Pani doświadczeniem?
Brakuje nam chyba tylko jakiegoś uznania u mediów, bo niestety te mainstreamowe, oficjalne, mają nas głęboko... W różnych zestawieniach wymieniane są rozmaite wokalistki, ale nie ja. Na szczęście w rockowym światku jestem poważana, ale w mainstreamie nie. Przydałoby się nam to, bo w ten sposób dotarlibyśmy do większej grupy ludzi. Działamy już 24 lata i zdarza się, że ktoś nie weźmie nas za satanistów i zaprosi na jakieś dni miasta. Na takie imprezy przychodzą ludzie nieznający Closterkellera i później mówią: rany boskie, jaki piękny zespół, to wy tyle czasu gracie, a ja o was nie słyszałem? No właśnie.

A jak by można było jeszcze Panią artystycznie zaskoczyć?
Pięknem. Tego przede wszystkim szukam w sztuce. W przypadku muzyki jest to piękno melodii. Jedni muzycy są brzmieniowcami, inni harmonikami, rytmikami, ja z kolei jestem melodykiem, podchodzę do muzyki bardzo naturalnie. Dla mnie muzyka może być nawet słabiej wykonana, brzmieć kiepsko, ale jeśli jest w tym piękna melodia, to ja to doceniam. Cały czas zachwycam się pięknymi głosami, ciekawymi rozwiązaniami muzycznymi. No a życzyć jeszcze można by mi, żebym nie chorowała wtedy, kiedy nie powinnam. Mamy teraz serię koncertów, a ja już od początku chrypiąca. Mam gardło ze stali, ale bez przesady. Wczoraj na koncercie jak głos złamał mi się raz i drugi, to ludzie zaczęli się śmiać...

To są chyba te momenty, na które fani czekają.
A pewnie. Ta trasa jest inna od trzech poprzednich. Zawsze na "Abrakadabrze" ciężko graliśmy, a ta jest pod znakiem największych przebojów. Jest dużo lżej, swobodniej, przyjemniej po prostu. Dla nas samych jest to przedziwna historia, bo zmieniło się trzy czwarte utworów z naszego dotychczasowego repertuaru. Odgrzebaliśmy jakieś starożytne historie. Na pewno jest tak po prostu fajnie, a dla nas będzie to oddech od tych, bardzo ciężkich koncertów, ale tylko po to, aby znowu do tego wrócić. Moją esencją jest, jak to określił kiedyś jakiś dziennikarz, wypuszczanie na ludzi czarnej lawy, która ich zatapia, a oni są przy tym szczęśliwi. My tak naprawdę jesteśmy spontaniczni i weseli i dobrze bawimy się na takich koncertach, byle nie za często.

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kalisz.naszemiasto.pl Nasze Miasto