Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Bond naszych czasów, czyli iść do kina, czy nie iść?

czipsydwa
czipsydwa
Od piątku na ekranach polskich kin gości "Skyfall" - 23. z serii filmów o Jamesie Bondzie, którego reżyserem jest Sam Mendes. Uprzedzając fakty - spokojnie, jest lepszy niż "Bitwa pod Wiedniem"...

Po filmowym kacu, jakiego nabawiłem się przy okazji wizyty w kinie na nieszczęsnej "Bitwie pod Wiedniem" postanowiłem ponownie odwiedzić kino i sprawdzić, czy marketingowa ofensywa wokół najnowszego "Bonda" - "Skyfall" warta jest całego szumu i czy film naprawdę jest tak dobry, jak obiecują jego twórcy.Wybrałem się więc do kina, film zobaczyłem i... mam mieszane uczucia.
Co jest najlepsze w filmie? Absolutnie wspaniała czołówka, przy której doskonale wybrzmiewa piosenka Adele (wyrwana z filmu jest "tylko" niezła), przepiękne zdjęcia (scena z neonami w Szanghaju to operatorski majstersztyk), wreszcie mocne uderzenie na początku. Świetny jest też sam Daniel Craig - obok Connery'ego to dla mnie jedyny "słuszny" Bond, póki co. Film najlepszy jest zresztą wtedy, gdy "dużo Bonda w Bondzie" - wszystkie te smaczki i nawiązania do poprzednich filmów i elementów bondowego uniwersum sprawiają, że film przechodzi na wyższy poziom - zwłaszcza, gdy w tle pojawia się charakterystyczna "muzyczka" - motyw przewodni serii. Szkoda tylko, że twórcy nie poszli w tym aspekcie jeszcze dalej - 50. urodziny serii (tyle lat minęło bowiem od premiery pierwszego filmu o Bondzie, "Dr. No") to wszak doskonała okazja, by wyciągnąć z całego cyklu to, co najlepsze.
Na uwagę zasługuje też "czarny charakter" - przerysowany do granic, grany na potrójnej szarży przez świetnego Javiera Bardema. Szkoda, że tropem czarnych bossów z ostatnich filmów Nolana kończy trochę zbyt mało spektakularnie (spokojnie, to żaden spoiler - chyba nie spodziewaliście się, że główny antagonista Bonda może przeżyć...).
Co najbardziej zawodzi? Chyba jednak... scenariusz - obok wspaniałych scen i momentów, są i słabsze, to wiadomo, problem jednak w tym, że dość blado wypada fabuła jako całość, a już szczególnie słaba jest finałowa konfrontacja - rozwleczona, rozmyta i trochę groteskowa (M niczym Kevin sam w domu, mocno przesadzona - nawet jak na "Bonda" - scena w zamarzniętym jeziorze). Gdy film odchodzi od bondowskiego sztafażu, niebezpiecznie też przypomina ponowoczesne kino akcji w stylu "Mission Impossible" czy serii o Jasonie Bournie - i traci przez to swój charakter.
Rodzi się też wreszcie pytanie po ostatniej scenie - dokąd zmierza Bond? Ten film, określany jako przełomowy dla cyklu, z jednej strony wygląda jak rozpoczęcie nowej serii (choćby ostatnia scena Bonda z M - żywcem wyjęta z najstarszych filmów z Connerym), z drugiej wydaje się, że zmierza do końca - choćby patrząc na umęczoną tym wszystkim twarz Daniela Craiga.
Iść więc, czy nie iść - to żadne pytanie, jak najbardziej bowiem warto iść, ale pamiętajcie, że to po porostu świetnie zrobiony film akcji z kultowym bohaterem i masą fajnych pomysłów i rozwiązań - i nic ponadto.Gdyby całość trzymała poziom czołówki i więcej było "bonda" w Bondzie - to kto wie.A tak - bez zachwytu, a z małym niedosytem, jeśli jednak oczekujecie przede wszystkim dobrze zrobionego kina rozrywkowego - powinniście być usatysfakcjonowani.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Bond naszych czasów, czyli iść do kina, czy nie iść? - Warszawa Nasze Miasto

Wróć na kalisz.naszemiasto.pl Nasze Miasto