Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Igrzyska Paraolimpijskie. Barbara Bieganowska-Zając: Nie raz dostałam w twarz, ale zawsze się podnosiłam i walczyłam o swoje

Wiktor Gumiński
Wiktor Gumiński
https://paralympic.org.pl
Igrzyska Paraolimpijskie. Barbara Bieganowska-Zając, biegaczka klubu LUKS MGOKSiR Korfantów, powalczy o swój czwarty złoty medal igrzysk paraolimpijskich (kategoria T-20). Zdobywała go już w Sydney, Londynie i Rio de Janeiro. Na swoim koronnym dystansie 1500 m pobiegnie w Tokio 3 września. - W marcu ciężko przeszłam zakażenie wirusem COVID-19, ale czuję się dobrze przygotowana i liczę na złoto. Ewentualny medal innego koloru również mnie jednak ucieszy - mówi zawodniczka.

Będziemy niedługo o pani mówić jako o złotej medalistce paraolimpijskiej z Tokio?
Moim celem jest oczywiście złoty medal, ale nie mogę niczego obiecać przed przystąpieniem do rywalizacji. Pobiegnę na swoim koronnym dystansie 1500 m, jednak sport potrafił już płatać różne figle. Mnie też lat przybywa (obecnie Bieganowska-Zając ma 39 lat – red.), a zarazem pojawiają się kolejne młode zawodniczki, które też ostro pracują i depczą mi po piętach. Liczę na złoto, ale jeśli zdobyłabym srebrny czy brązowy krążek, też nie będę rozpaczać.

A podobno brąz wywalczony w Rio na 400 m uważa pani za swoją największą sportową porażkę.
Z perspektywy czasu to jednak za duże słowo. Dwa miesiące przed tym startem dostałam rwy kulszowej i przez kilka tygodni nie mogłam wykonywać ćwiczeń typowo szybkościowych i siłowych. W Rio biegałam na 400 i 1500 m, a to dwa zupełnie różne dystanse. Na tym pierwszym liczy się bardziej sprint, na drugim wytrzymałość. Tak więc na 400 m w sumie pogodziłam się z tym, że o pierwsze czy drugie miejsce będzie bardzo trudno. Trener nawet sugerował, żebym sobie odpuściła ten dystans. Ambicja mi jednak na to nie pozwoliła i dosłownie rzutem na metę udało się zdobyć brąz. Następnego dnia, pozdzierana i obolała, rywalizowałam na 1500 m. Wiedziałam, że nie mogę odpuścić i tam już zwyciężyłam.

Okres przygotowawczy do nadchodzących igrzysk ocenia pani za w pełni udany?
Czuję się dobrze przygotowana, podobnie uważa mój trener Mariusz Żabiński, ale jednak nie do końca wszystko poszło w ostatnich miesiącach po mojej myśli. Na początku marca ciężko przeszłam zakażenie wirusem COVID-19. Miała wtedy okres, w którym zaplanowane były treningi typowo wytrzymałościowe. Musiałam jednak przerwać treningi i potem zajęło mi ponad miesiąc, by wrócić do swojej optymalnej dyspozycji. Mocno pomogło w tym korzystanie z komory hiperbarycznej.

Które z igrzysk wspomina pani do tej pory najbardziej?
Pierwsze, w których brałam udział, czyli te w 2000 roku w Sydney. Po raz pierwszy przekonałam się wtedy, że ciężka praca popłaca, poznając smak złotego medalu w biegu na 800 metrów. Wszystkie inne starty w igrzyskach paraolimpijskich również były dla mnie ważne, bo wiązały się z dużym poświęceniem. We wspomnieniach żaden nie dorównuje jednak tym z Sydney.

Na przestrzeni lat i po kolejnych dużych sukcesach igrzyska paraolimpijskie pani nie spowszedniały?
Za każdym razem czuję podobnie dużą ekscytację. Nigdy nie było tak, bym zlekceważyła jakiś start paraolimpijski. Zawsze pojawia się dreszczyk emocji, bo nie wiem, jak w danym momencie przygotowane są moje rywalki. Tym samym już nie mogę się doczekać występu w Tokio, mimo że słyszałam o bardzo dużych restrykcjach tam panujących. Mam tylko nadzieję, że wszystko to, co dzieje się dookoła, nie wpłynie na moją dyspozycję sportową.

Biegową poprzeczkę wysoko stawiała pani sobie już od najmłodszych lat.
To prawda, od zawsze byłam bardzo ruchliwą osobą. Do tego stopnia, że kiedy moje rodzeństwo jechało nad jezioro rowerami, to ja za nim biegłam. Po prostu ten typ wysiłku lubiłam najbardziej. Dodatkowo mój brat miał motor WSK i motywował mnie mówiąc: „jak mnie dogonisz, to cię przewiozę”. Więc ja nakręcona goniłam go oczywiście regularnie i tak bieganie zostało mi w krwi do dzisiaj. Jak z rana nie zrobię treningu, dzień właściwie dla mnie nie istnieje.

Ale jakieś dni wolne chyba pani ma?
Owszem, są, ale to nie oznacza dla mnie dnia bez ruchu. Takich praktycznie nie ma. Kiedy nie mam akurat dnia treningowego, to zawsze wybieram się na spacer bądź wspólnie z córkami na rower czy rolki. Z tej ostatniej aktywności mój trener nie jest zbyt zadowolony (śmiech), ale ja po prostu nie potrafię usiedzieć w miejscu.

Jak dużym wyzwaniem jest dla pani godzenie sportowej kariery z wychowywaniem córek?
Teraz już obie są duże, jedna ma 18 lat, druga 14. Kiedy były w młodszym wieku, zawsze kiedy była możliwość – w wakacje, ferie zimowe czy inne chwile wolne od szkoły – zabierałam córki ze sobą na obóz. Generalnie były one jednak przyzwyczajonego do tego, że mamy często nie ma w domu. Ale wiedziały, że mama nie jeździ w tym czasie na wakacje, tylko ciężko pracować, by rodzina miała z czego żyć. Widziały też na własne oczy, jak mocne treningi wykonywałam dwa razy dziennie. Potem nawet obie próbowały swoich sił w lekkoatletyce.

Zamierzają iść dalej lekkoatletycznymi śladami?
Starsza córka trenowała chód, ale obecnie jest w klasie maturalnej i bardziej skupia się na nauce. Młodsza trenuje piłkę nożną. Obie są osobami aktywnymi, ale ćwiczą raczej dla siebie niż po to, by profesjonalnie związać się ze sportem.

Gdyby nie trener Mariusz Żabiński, dalej kontynuowałaby pani sportową karierę?
Wychowywałam się bez taty. Z trenerem Żabińskim pracuję już od 18 lat i bardzo sobie cenię tą współpracę. Mogę śmiało rzecz, że jest on dla mnie jak drugi ojciec. Nigdy nie odmówił mi pomocy ani nie powiedział o mnie złego słowa. Niezależnie od tego, co się działo, zawsze stawał za mną murem i mnie bronił. Za to bardzo mu dziękuję, podobnie jak za nieustanne motywujące wsparcie, jakiego udziela mi podczas treningów.

Sport dał pani wszystko?
Na pewno dał mi bardzo dużo. Dzięki niemu uzyskałam sportową emeryturę, która dostanę w wieku 40 lat. Sport otworzył mi ogrom możliwości. Mogłam się dzięki niemu rozwinąć jako osoba, poznać dużo ludzi, zacząć spełniać marzenia. Cały czas mam w życiu sportowe cele, do których realizacji dążę z całych sił. Trenuję jak wyczynowiec, bo myśląc o osiąganiu najwyższych sportowych laurów również w zawodach paraolimpijskich nie sposób jest łączyć treningi z normalną pracą. Czasami bywa jednak ciężko, bo przez długi czas nie mogłam liczyć praktycznie na żadne wsparcie finansowe. W okresach bez startów nie otrzymuję również stypendium sportowego, żyjemy wtedy właściwie jedynie z pensji męża.

Jak pani niepełnosprawność intelektualna T-20 postrzegana jest przez społeczeństwo?
Zdarzają się głupie docinki pod moim adresem. Pamiętam, że pewnego razu pod jednym z moich zdjęć na Facebooku, wśród gratulacji i podziękowań pojawiła się wypowiedź w stylu: „jaka z niej niepełnosprawna …”. Nic na ten komentarz nie odpowiedziałam, bo szkoda słów, ale bardzo mnie on poruszył. Jeżeli ktoś nie ma wystarczającej wiedzy na temat mojej wady, to lepiej niech się nie udziela. Wydaje mi się, że teraz jestem częściej na świeczniku, bo ludzie myślą, że ma nie wiadomo co i nie wiadomo ile. A moim zdaniem większość nieprzychylnych mi osób wolałaby iść pracować przez osiem godzin na kasie w Biedronce niż każdego poranka robić treningi choćby zbliżone do moich. Denerwujące jest to, że ludzie czasem nie zdają sobie sprawy, jak wiele wyrzeczeń i poświęcenia kosztowało mnie dojście na tak wysoki poziom. To chyba po prostu oznaka zazdrości.

Co jest dla pani najbardziej uciążliwe w związku z posiadaną niepełnosprawnością?
Największe problemy mam z zapamiętywaniem i ze skupieniem się przez dłuższy czas. Nie rozumiem niektórych słów, w związku z czym mam problem choćby z wypełnianiem papierów czy druków urzędowych. A po przebyciu COVID-19 moja pamięć już w ogóle jest do wymiany. Muszę regularnie robić notatki. Może tak czyni dużo osób, ale ja miewam kłopoty z zapamiętaniem nawet bardzo prostych rzeczy. Tego zwykła osoba nie jest sobie w stanie wyobrazić i przez to czasami również zrozumieć.

Traktowanie sportowców niepełnosprawnych zmieniło się w ostatnich latach w Polsce na plus?
To zależy od osoby bądź od konkretnego podmiotu. Bardzo cenię sobie jako człowieka na przykład Marszałka Województwa Opolskiego Andrzeja Bułę. On podkreśla, że „sport jest jeden”, bez podziału na pełno- i niepełnosprawnych. Zawsze mnie wspierał, również w ciężkich chwilach wyciągał pomocną dłoń. Dziękuję również Fundacji Dar Serca Orlen i PFNteam100, że zawsze mogę też na nich liczyć. Zdarzały się jednak również niemiłe sytuacje, kiedy pewne osoby najpierw coś obiecywały, a potem w ostatniej chwili bez zapowiedzi się z tego wycofywały. Szczególnie bolało, kiedy działo się to akurat w trudnym dla mnie okresie. Sama jestem osobą, która nie lubi zawodzić ludzi i zawsze stara się być wobec nich szczera. Stąd też tym bardziej było mi przykro. Nie raz jednak już dostałam w twarz, ale zawsze się po tym podnosiłam i dalej konsekwentnie walczyłam o swoje.

Ile zatem igrzysk paraolimpijskich jeszcze przed panią?
Chciałabym wystartować jeszcze w 2024 roku w Paryżu. Mam nadzieję, że pozwoli mi na to forma fizyczna. Po powrocie z Tokio wezmę trochę wolnego, a później małymi krokami będę szykować się już do igrzysk w stolicy Francji. Teraz czekaliśmy na nie aż pięć lat, więc trzy lata, jakie dzielą nas od Paryża z pewnością zlecą bardzo szybko.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Igrzyska Paraolimpijskie. Barbara Bieganowska-Zając: Nie raz dostałam w twarz, ale zawsze się podnosiłam i walczyłam o swoje - Sportowy24

Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto