Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Kaliszanin Michał Asperski ukończył jeden z najtrudniejszych biegów świata ZDJĘCIA

Mariusz Kurzajczyk
Mariusz Kurzajczyk
Kaliszanin Michał Asperski ukończył  jeden z najtrudniejszych biegów świata
Kaliszanin Michał Asperski ukończył jeden z najtrudniejszych biegów świata Marathon des Sables
Michał Asperski z Kalisza ukończył jeden z najtrudniejszych biegów na świecie - Marathon des Sables. Ponad 800 zawodników z całego świata przez pięć lub sześć dni zmagało się z piaskami i słońcem Sahary.

Rozgrywany w Maroku Marathon des Sables jest uważany za jeden z najtrudniejszych biegów świata. Uczestnicy muszą w ciągu kilku dni pokonać grubo ponad 200 km, a dodatkową trudnością jest to, że przez cały czas w plecaku niosą jedzenie na kilka dni, śpiwór, karimatę, naczynia, a nawet maszynkę do podgrzewania wody. Tym niemniej chętnych do udziału w tej przygodzie nie brakuje, a w tym roku było ich ponad 800.
W tak licznej stawce Michał Asperski zajął bardzo wysokie, 44 miejsce. Po powrocie przyznaje, że jednym z kluczy do sukcesu było dobre przygotowanie, nie ograniczające się jednak tylko do treningów biegowych, Na pustyni wrogiem numer 1 jest niewątpliwie słońce, o którym podczas zimy w Polsce można tylko pomarzyć. Kaliszanin znalazł sposób na zupełną odmienność klimatu i w domu trenował na orbitreku w... łaźni. Oczywiście w wysokiej temperaturze, a przy maksymalnie suchym powietrzu,
- Efekt był taki, że znacznie lepiej niż choćby koledzy z namiotu znosiłem wysokie temperatury - podkreśla.
Paradoksalnie to dobre przygotowanie fizyczne mogło mu zaszkodzić. W upale biegł tak dobrze, że trzy pierwsze, 30-kilometrowe etapy kończył na wysokich miejscach, nawet w czołowej 30. Tymczasem zmęczenie narastało a problemy pojawiły się na czwartym, liczącym 76 kilometrów etapie.
- Miałem kilka kryzysów, dwa razy pomyślałem, że nie dam rady, a na jednym z punktów siedziałem 10 minut, żeby dojść do siebie - opowiada.
Akurat tego dnia dodatkową przeszkodą było to, że w klasyfikacji generalnej zajmował miejsce w czołowej 50. Peleton wystartował bowiem o godzinie 9, kiedy jest całkiem przyjemnie, a top50 dwie godziny później, gdy słońce już było wysoko na niebie. Na szczęście dał radę, zyskując w bonusie dzień odpoczynku. Ci którzy nie ukończyli czwartej części w jeden dzień, a takich nie brakowało, „dokręcali” resztę nazajutrz. Jednodniowy odpoczynek dał wiele, bo ostatni dzień ścigania - górski maraton okazał się „spacerkiem”. Michał Asperski przebiegł go razem z innym Polakiem Łukaszem Soblikiem, kończąc tę częśc na 51 miejscu.
- Prawdę mówiąc miałem jeszcze sporo energii i mogłem pobiec szybciej - dodaje ultramaratończyk.
Dla wielu biegaczy problemem było jedzenie, a właściwie jego brak. Każdy niósł w plecaku zapasy na cały tydzień, więc chcąc nie chcąc królował minimalizm i... głód.
- Okazało się, że żona kolegi Anita Ogły przygotowała mi posiłki perfekcyjnie. Miałem liofilizaty, kaszki, parmezan, orzeszki, kawę i herbatę, wszystko wyliczone co do kalorii potrzebnej podczas biegu - wylicza.
Zmorą większości uczestników były pęcherze na nogach. Organizatorzy zatrudnili kilkunastu lekarzy, którzy na koniec dnia przebijali pęcherze, wiercili dziury w paznokciach, żeby spuścić płyn i krew, czy po prostu opatrywali stopy. Zawodnik Klubu Biegacza Superma-ratończyk nie narzekał. Wcześniej, przez miesiąc smarował bowiem stopy preparatem dla... psów, zawierającym kwas taninowy, który wytwarza błonę ochronną.
Oczywiście różnych mniej lub bardziej przyjemnych przygód nie brakowało. Podczas drugiego etapu kaliszanin „wyłączył się” i nagle zauważył, że jest sam na ogromnej wydmie. Zanim za pomocą road-booka zorientował się - gdzie jest nad głową pojawił się gotowy do pomocy helikopter. Nie tylko w kwestii bezpieczeństwa organizacja imprezy była perfekcyjna. Problemem był także brak łyżki, którą zgubił na początku zawodów. Najpierw wyciął ją sobie z plastikowej butelki, a potem przerobił... szczoteczkę do zębów.
Poza tym już przed startem było wiadomo, że trzeba będzie sobie radzić bez wody. Uczestnicy dostawali codziennie kilka półlitrowych butelek i to musiało starczyć na nawodnienie po i przed biegiem, przygotowanie posiłku oraz... przemycie twarzy.
- Po biegu już w hotelu brałem prysznic cztery razy, żeby zmyć z siebie piaski i zapachy pustyni - śmieje się.
Było też wiele sympatycznych momentów. Kilka razy biegacze mieli na trasie wioski berberyjskie, których mieszkańcy witali ich radosnymi okrzykami. Na zakończenie najdłuższego etapu w obozie pojawiła się ciężarówka i każdy dostał małą puszkę coca-coli.
- To był najsmaczniejszy napój na świecie - przyznaje pan Michał.
Wszystkie trudy osładzały przepiękne wschody i zachody słońca oraz niebo rozgwiażdżone tak bardzo, że można było odnieść wrażenie, iż zaraz runie na ziemię.
- Na samym początku zobaczyłem „spadającą gwiazdę” i pomyślałem życzenie, że chciałbym ukończyć bieg w czołowej pięćdziesiątce. Udało się i jak tu nie wierzyć w przesądy? - pyta z uśmiechem kaliszanin.
Uczestnicy mogli codziennie wysłać jednego maila, ale odbierać dowolną ich liczbę. Michał Asperski dostawał wiele elektronicznych listów ze słowami otuchy i gratulacjami, czego mu zresztą zazdrościła reszta polsko-rumuńskiego namiotu.
- Serdecznie dziękuję za wsparcie wszystkim, a byli wśród nich także nieznajomi - mówi finiszer Marathon des Sables, który już teraz zastanawia się nad kolejnym wyzwaniem. Niewykluczone, że będzie to Transgrancanaria, bieg o długości 125 km na Wyspach Kanaryjskich.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kalisz.naszemiasto.pl Nasze Miasto