Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Monika Jaruzelska: Nie przypominam sobie, żebym komuś siusiała do butów

Anita Czupryn
Anita Czupryn
Monika Jaruzelska ze Sławomirem Mentzenem i lubieżnym psem Lolkiem. Emisja rozmowy w czwartek 17 września o godzinie 20 na kanale You Tube
Monika Jaruzelska ze Sławomirem Mentzenem i lubieżnym psem Lolkiem. Emisja rozmowy w czwartek 17 września o godzinie 20 na kanale You Tube Archiwum domowe
Czasami dzwonią do mnie w jakiejś sprawie znajomi, rozmawiamy i nagle słyszę: „A tak w ogóle, to nie powinnam z tobą rozmawiać, po tym co zrobiłaś. Jak mogłaś do programu zaprosić Michalkiewicza! Albo Brauna!” Uważają, że pewnych osób zapraszać się nie powinno. Ale dla mnie nie ma takich osób, których bym nie zaprosiła do rozmowy - mówi Monika Jaruzelska

„Towarzyszka Panienka” została youtuberką?

Nazwa „Towarzyszka Panienka” nawiązuje do tytułu mojej książki, akurat teraz wydałam też audiobooka, którego sama czytam. Ale tę nazwę traktuję bardziej humorystycznie niż jako pieczęć, tym bardziej, że teraz mój kanał nosi nazwę „Monika Jaruzelska zaprasza”, a „Towarzyszka Panienka” jest podtytułem. Być może dla niektórych moich gości to ma znaczenie, ale inni odpowiadają na moje zaproszenia, bo wiedzą, że będą mogli się swobodnie wypowiedzieć.

Własny kanał na YouTube to Pani nowe medialne życie, które zrodziło się w związku z pandemią?

Nie. Miałam już swój program na portalu Na Temat; nazywał się „Bez maski”. Potem był w Onecie, a kiedy zakończyła się współpraca z Onetem, program został zawieszony. Chciałam powrócić do niego w zeszłym roku, rozmawiałam o współpracy z Grupą ZPR, ale program został odłożony, bo startowałam w wyborach do Senatu. Ruszył po wyborach, na kanale „Super Expressu”. W związku z pandemią współpraca została zawieszona, no, ale nie chciałam zostawiać swoich widzów, więc rozpoczęłam nagrywać samodzielnie. Najpierw z gośćmi rozmawiałam przez skype, a od maja powróciliśmy do rozmów w domu moich rodziców.

Do willi przy ulicy Ikara 5. W rozmowie z panią Agnieszką Gozdyrą skomentowała pani…

… że rozmawia faszystka z faszystką w domu komunistycznego dyktatora, tak.

Dlaczego właśnie tam?

Z dwóch powodów. Jeden – praktyczny, bo ten dom jest, on stoi i być może się do niego przeniosę. U mnie w mieszkaniu byłoby trudniej, bo mieszka syn, trwają remonty. W domu rodziców jest cicho, więc nic nie przeszkadza w nagrywaniu programów. A z drugiej strony – jako dziennikarz, wiedziałam, że jest to miejsce w pewien sposób atrakcyjne dla widzów. Choć liczyłam się też z tym, że część gości w to miejsce nie przyjdzie; że mi odmówią.

Kto odmówił? Podobno najwięcej obiekcji miał Janusz Korwin-Mikke. Ale mimo to przyszedł.

Z Januszem Korwin-Mikke było tak, że początkowo się nie zgodził. To nie ja się wtedy z nim kontaktowałam i nie wiedziałam, dlaczego się nie zgodził. Kiedy więc sama do niego zadzwoniłam, usłyszałam, że nie przyjdzie, bo sprawa własności tego domu jest niejasna, niezałatwiona, że może to mój ojciec przejął ten dom, jak to podawały media. Wytłumaczyłam mu, jak jest naprawdę i obiecałam, że podczas nagrania pokażę wszelkie dokumenty, które o tym świadczą.

Jak jest naprawdę?

Dom powstał przed wojną, był bardzo zadłużony, wykupiła go rodzina państwa Przedpełskich, biorąc na dom ogromny kredyt. Kredyt zaciągnęli w 1938 roku w Banku Gospodarstwa Krajowego, czyli banku państwowym, który istnieje do tej pory. Raty mieli płacić co pół roku. Prawdopodobnie żadna z rat nie została zapłacona, bo rok później mieszkali już w Stanach Zjednoczonych. Uciekli tam przed wojną. Budynek przeszedł na rzecz skarbu państwa. Rodzina ta starała się później o odszkodowanie od Amerykańskiej Komisji Odszkodowawczej za ten dom, ale komisja po zbadaniu sprawy oceniła, że kwota zadłużenia jest znacznie wyższa niż wartość samego budynku. Ponieważ przed wojną dom należał do spółdzielni lotników, to po wojnie państwo przekazało dom Ministerstwu Obrony Narodowej. Moi rodzice odkupili ten dom; nieprawdą jest, że korzystali z wielu ulg. Dom został kupiony za prawie całą kwotę; tata skorzystał tylko z jednej ulgi.

Wracając do Pani rozmów – towarzyszy im pies, którego nazwała pani lubieżnym Lolkiem skandalistą. Skąd te przydomki dla miłego jamniczka?

Lubieżny Lolek wziął się stąd, że rok temu Anna Maria Żukowska napisała na Twitterze, że na spotkaniu z Rozenkiem na Polach Mokotowskich pies Jaruzelskiej próbował zgwałcić jej suczkę, a kiedy ona wzięła suczkę na ręce, to Lolek nasikał jej do butów. Po czym skomentowała: „Jaki pies, taki pan”. Potem post skasowała, no, ale on już zaistniał, już w internecie chodził. Szczerze mówiąc, nie przypominam sobie, żebym komuś siusiała do butów.

(Śmiech). Nie tylko Lolek, ale i Pani rozmówcy często są kontrowersyjni i budzą wielkie emocje. Czym się Pani kierowała, aby zapraszać takie osoby jak na przykład Stanisław Michalkiewicz, Janusz Korwin-Mikke, generał Marek Dukaczewski czy Tomasz Terlikowski?

Przede wszystkim jest to program, który chciałam tworzyć wspólnie z widzami. Komentarze pod moim programem są prawie bez hejtu, a przede wszystkim merytoryczne, co mnie cieszy, bo świadczy to dobrze o moich widzach. Sama też wybieram osoby do rozmów, jak na przykład doktora filozofii, stoika Tomasza Mazura czy psychiatrę pana Edwarda Krzemińskiego, czyli osoby, które nie są publicznie znane, ale z którymi mogę poruszać ciekawe tematy. Niemniej, zwracam uwagę na to, co piszą mi widzowie i kogo widzieliby w programie. Czasami są to osoby bardzo kontrowersyjne. Oczywiście dla mnie ważne jest to, aby dużo widzów oglądało te nagrania. Nie jest to jednak priorytet…

… ale oglądalność jest naprawdę imponująca!

Rzeczywiście jest duża. Ale wśród zaproszonych gości byli też Leszek Miller, Andrzej Rozenek czy Jan Hartman – czyli osoby z lewej strony. I te rozmowy cieszyły się już mniejszym zainteresowaniem. Ze względu na to, że moje związki z lewicą wydają się oczywiste, wobec tego nie ma w nich tego rodzaju perwersji, jaka była, kiedy przychodziły do mnie osoby bardzo prawicowe. Pierwszym, który przyszedł do mnie z prawej strony, co pozwoliło zresztą stworzyć prawicową widownię, był Rafał Ziemkiewicz.

Pani kolega z liceum; znacie się od 40 lat. Jak go Pani pamięta?

W liceum tylko mijaliśmy się na korytarzu. Rafała opisałam w swojej książce „Towarzyszka panienka”, on to przeczytał i tak nasza znajomość odżyła. Rafał był w klasie o rok niższej, bo jest rok ode mnie młodszy. Ale, podobnie jak ja, chodził do humanistycznej klasy. Pamiętam taką scenę, kiedy nasza polonistka i wychowawczyni, która miała czasami zajęcia z klasą Rafała, pewnego dnia, sfrustrowana, oddając nasze prace klasowe wołała: „Wy jesteście polonistki? Ziemkiewicz z III c to jest dopiero humanista! Olimpijczyk! Całego Lema ma w jednym paluszku!” Wiedziało się więc, że Ziemkiewicz jest najlepszym polonistą, że pisze opowiadania science-fiction. Górował wzrostem i fryzurą, bo nosił się wtedy na Jimmy’ego Hendrixa, z wielkim afro na głowie. A potem z Rafałem spotkałam się na studiach polonistycznych.

I wtedy już włóczyliście się razem po knajpach?

Nie. Znaliśmy się o tyle, że byłam w grupie z jego ówczesną dziewczyną, którą lubiłam. Z Rafałem nie miałam wtedy kontaktów towarzyskich. Teraz z Rafałem mamy kontakt sporadyczny, ale bardzo serdeczny. Mam wielką sympatię do jego żony Oli.

Kto z Pani rozmówców wzbudził w Pani najwięcej emocji, kto Panią zszokował, wkurzył czy zaskoczył?

Jedyną rozmową, która rzeczywiście była dla mnie trudna, była ta z Grzegorzem Braunem. Wiedziałam, że on będzie mówił takie rzeczy o moim ojcu, które dla mnie, jako córki będą nieprzyjemne. Nie był to jednak odcinek sado-maso; tym niemniej postanowiłam, że ten program nadal będzie tak wyglądał, jak chciałam, żeby wyglądał. Czyli, że gość może się wypowiedzieć, a ja niekoniecznie muszę z nim dyskutować. Uważam, że w związku z tym, że ja wiem, co myślę, to już to nie jest dla mnie interesujące. Bardziej dla mnie interesujące jest to, co myśli ktoś inny.

Widać, że Pani naprawdę jest ciekawa swoich rozmówców.

To ma związek z moim życiem. Pamiętam lata 80., które dla mnie – córki generała Jaruzelskiego – były niełatwym czasem. Z jednej strony miałam środowisko generałów, których znałam, do których zwracałam się „wujku” i przede wszystkim był ojciec, którego kochałam i któremu ufałam. A z drugiej strony przyjaźniłam się z młodzieżą z domów opozycyjnych, czy też już działającej w opozycji. W jakiś sposób musiałam zintegrować te dwa światy, żeby nie ulegać emocjom, nie odrzucać ludzi z powodu przekonań politycznych. Jak powiedziałam, to nie było łatwe. Jak się ma 18-19 lat, to chce się widzieć świat w spolaryzowany sposób, ale w jakiś sposób udało mi się przed tym obronić. Po latach widzę, że to jest dobra cecha – jestem otwarta na każdą ze stron i po prostu jestem ciekawa ludzi, ich emocji, bo też je zauważam. One niekoniecznie są w programie widoczne, dlatego, że wprowadzając – z mojej strony – tę spokojną narrację, częstując herbatą, śliwką w czekoladzie…

… albo kawą, albo koniakiem.

Właśnie. Wtedy też więcej mogę usłyszeć niż dziennikarz, który będzie w sposób inwazyjny zadawał pytania czy wręcz rozmówcy przerywał. U mnie atmosfera jest na ogół tak serdeczna, że goście zostają dłużej. Z jednym z nich dokończyliśmy nawet butelkę koniaku, choć widzieliśmy się pierwszy raz i politycznie sporo nas dzieli.

Kto to był?

W stosunku do swoich gości jestem nie tylko uprzejma, ale i dyskretna. Jeśli pojawiają się problemy, to już po emisji programu. Są to problemy towarzyskie, które wynikają z tego, że w tej chwili jesteśmy tak spolaryzowani światopoglądowo…

… przepraszam, że wchodzę Pani w słowo, ale czy nie ma Pani wrażenia, że to właśnie Pani, córka generała Jaruzelskiego, komunistycznego dyktatora, w dzisiejszej Polsce mogłaby stać się pomostem między dwoma wrogimi plemionami?

W jakimś sensie tak może być. Mój ojciec, którego nie ocenia się jako człowieka, tylko polityka ze stygmatem związanym ze stanem wojennym, z rokiem 70., był człowiekiem wyważonym, nie oceniającym tylko analizującym. W domu miał dwie kobiety – mamę o dość burzliwym temperamencie i zbuntowaną nastolatkę, co powodowało niezły kocioł emocjonalny. Kiedy spektakularnie trzaskały drzwi, on tylko wzdychał i ze stoickim spokojem powracał do przerwanej lektury gazet. Wydawało mi się, że nie jestem aż tak do ojca podobna, a teraz jego wychowanie i jego cechy we mnie przemówiły. Nie jestem typem sędzi ani tym bardziej prokuratora, staram się tylko bliżej poznać mojego gościa i w ostrą polemikę nie wchodzę.

Oglądając Pani rozmowy miałam czasem wrażenie, że zaproszeni goście, którzy w debatach telewizyjnych byli prawdziwymi wojownikami, przy Pani wydawali się onieśmieleni, układni, grzeczni; przyjmowali od Pani ten elegancki styl, którego, w dzisiejszych rozmowach w mediach raczej brakuje.

No tak. Niektórych z moich rozmówców znamy głównie z tego, że tylko czekają na okazję, żeby powiedzieć coś skandalicznego, kogoś oburzyć, a tu spotykają się z osobą, która serdecznie z nimi rozmawia, nie daje się sprowokować. Zależy mi na tym, aby moi rozmówcy pokazali się od tej mniej znanej, często zaskakującej strony. Może to za dużo powiedziane, że mam poczucie misji, ale najbardziej lubię te komentarze, kiedy ktoś pisze, że o danej osobie zawsze źle myślał, a teraz zmienił zdanie. Tak było w przypadku choćby Rafała Ziemkiewicza czy Tomasza Terlikowskiego. Ale czasem jest i tak, że dzwonią do mnie w jakiejś sprawie znajomi, rozmawiamy i nagle słyszę: „A tak w ogóle, to nie powinnam z tobą rozmawiać, po tym co zrobiłaś. Jak mogłaś do programu zaprosić Michalkiewicza! Albo Brauna!” Uważają, że pewnych osób zapraszać się nie powinno. Ale dla mnie nie ma takich osób, których bym nie zaprosiła do rozmowy.

Naprawdę? Nie ma takiej osoby?

Może jest. Ale w grę wchodziłyby inne, osobiste względy.

Zauważyłam, że do swoich rozmów zaprasza Pani głównie mężczyzn. Nie ma interesujących kobiet?

Bardzo dużo jest takich kobiet, które chciałabym zaprosić i bardzo możliwe, że do tego dojdzie. Ale po pierwszych moich rozmowach, kiedy przychodzili sami mężczyźni, pomyślałam, że może rzeczywiście tak to powinno wyglądać, że kobieta rozmawia z mężczyznami i to z takimi, którzy znani są w mediach z tego, że mają bardzo cięte języki i wchodzą w spory, a w tym programie będzie taka płaszczyzna, że będą rozmawiali tak, jak mężczyzna powinien rozmawiać z kobietą. Czyli z szacunkiem. To znów wiąże się też z moim życiem, bo od dzieciństwa byłam blisko wojska, wojskowych, wakacje spędzałam w koszarach, wśród żołnierze albo z chłopcami z ochrony. Nawet kiedy z babcią pomieszkiwałam w Kościelisku, to tam bawiłam się i kolegowałam z chłopcami góralami. Na podwórku też miałam głownie starszych kolegów. Mój świat był więc światem chłopięcym; więcej kobiet pojawiło się, kiedy poszłam na studia, a potem w pracy, w „Twoim Stylu”. Teraz, na SWPS, gdzie prowadzę zajęcia na dziennikarstwie, też mam więcej studentek niż studentów. Może stąd mam większą ochotę na męskie rozmowy. Ale przecież zaraz po wyborach była u mnie pani Ewa Pietrzyk-Zieniewicz. No i ostatnio z Agnieszką Gozdyrą przeprowadziłam rozmowę nie tylko jak publicystka z publicystką, ale też – zupełnie świadomie – jak kobieta z kobietą. Byłam ciekawa, jak na to zareagują kobiety. Ze statystyk wynika jednak, że mój program ogląda więcej mężczyzn i to mężczyzn młodych.

Lewicowa konserwatystka – tak podobno Pani o sobie mówi?

Nie, chyba tak nie powiedziałam. Ale też dzisiaj nie potrafiłabym się już w żaden sposób określić. Dzisiaj wydaje się, że te wszystkie klasyczne podziały należą do XX wieku, a nie do współczesności, szczególnie w Polsce. Moje poglądy tak bardzo się nie zmieniły, ale ja bym też ich nie nazwała poglądami. Staram się myśleć; po to, by nie zamknąć się w jakiejś szufladce. Pewne rzeczy są mi bliskie emocjonalnie, ale nie powiem, że to moje poglądy, bo to by była racjonalizacja emocji. Jak choćby sprawa zwierząt futerkowych. W związku z tym, że do zwierząt mam stosunek emocjonalny, to bardzo jestem za ustawą o ochronie zwierząt, za zakazem hodowli zwierząt futerkowych. Ale nie powiem, że to jest mój pogląd, bo teraz moim gościem będzie pan Sławomir Mentzen i spodziewam się, co może powiedzieć. Jego argumentów, które będą merytoryczne i pozbawione emocji, również wysłucham z zainteresowaniem, chociaż moje emocje będą w tej sprawie zupełnie inne. Nie mam więc takich poglądów. Ja nawet już nie głosowałam, wie pani.

Nie wzięła Pani udziału w wyborach prezydenckich?

W pierwszej turze tak, w drugiej już nie.

Chciałam zapytać Panią o LGBT. Czy jest tak, jak widzą to prawicowi publicyści, mówiąc, że mamy do czynienia z nawałnicą tęczowo-lewicową, że trwa obyczajowa rewolucja, która przybiera ostrą formę, co ma związek z działaniami Margot? Jaka jest tu Pani diagnoza?

Przede wszystkim jest to spór, który opłaca się obydwu stronom, bo one obie mogą tu zaistnieć. Niestety, myślę sobie, że najbardziej niekorzystne jest to dla konkretnych osób z tego środowiska – dla gejów, lesbijek czy też osób prawdziwie transseksualnych, jak Anna Grodzka czy Ewa Hołuszko, dla których transseksualizm i zmiana płci były okupione ogromnym cierpieniem. Dla tych gejów i lesbijek, którzy chcą normalnie żyć, chcieliby mieć możliwość zalegalizowania związków partnerskich, ale widać, jak ten projekt się oddala. Gdyby wprowadzono je wiele lat temu, to by już były i dziś byłoby to przyjęte jako coś normalnego. Natomiast teraz, jak powiedziałam, obie strony sporu bardzo korzystają, dochodzi tu już do groteski. Są w tym ogromne emocje, ale też polityczny cynizm, również ze strony mediów. No, bo jest to temat, który cały czas grzeje. Teraz trochę przykryty jest przez sprawę zwierząt futerkowych, ale na pewno wróci, kiedy Margot będzie miała proces w sądzie. Ale takie osoby jak Margot szkodzą postrzeganiu gejów i lesbijek.

A z drugiej strony dziś bycie trans stało się modne.

Oczywiście. Mój syn, kiedy jeszcze chodził do podstawówki, opowiadał, że jedna z jego koleżanek w szóstej klasie powiedziała, że zdecydowała, że będzie lesbijką, bo to jest coś kolorowego, fajnego, jakiś sposób na życie. Sama nie wiem, czy gdybym dziś miała lat 18, to czy bycie zwykłą heteroseksualną dziewczyną nie wydawałoby mi się nudne; no bo co w tym ciekawego. A będąc trans, bi, czy kimś innym i niosąc to na sztandarach, to czyniłoby mnie bardziej oryginalną.

Zachód, jeśli chodzi o LBGT jest bardzo liberalny. Liberalny jest sam Donald Trump, prezydent USA. Zachód oskarża, że w Polsce osoby LGBT są prześladowane. Co ciekawe, nigdy wcześniej nie widziałam tylu tęczowych flag, zawieszonych na balkonach czy oknach, na osiedlach.

Ja ze swojego okna ich nie widzę, bo naprzeciwko mam Urząd Rady Ministrów i Ministerstwo Edukacji. Póki rządy się nie zmienią, to tam raczej tęczowych flag nie zobaczymy. Widzę, że to jest temat dla mediów, dla polityków, który znacznie wykroczył poza realny problem.

Ale to jest też temat dla ludzi mieszkających w małych miejscowościach, którzy powtarzają, że LGBT jest zagrożeniem dla rodziny, a edukatorzy seksualni dają w szkołach dzieciom tabletki na zmianę płci. I oni wierzą w to, co powtarzają.

O tym właśnie mówię; o tych dwóch stronach. Z jednej mamy chłopaka, który chce, aby go nazywać dziewczyną i ileś osób w to wierzy i za tym idzie. A z drugiej mamy ludzi, którzy wierzą w tabletki podawane dzieciom przez edukatorów w szkole. To jest nie tylko groteskowe, ale i niebezpieczne, bo, myślę sobie, że te działania pro LGBT spowodowały jeszcze większą agresję do tych środowisk. Tylko, że, znów powtórzę, politykom się to opłaca.

Oglądała Pani to nagranie, które ostatnio zrobiło tak dużo szumu w internecie…

… z Trzaskowskim?

Tak. Myślała Pani o tym, aby na rozmowę zaprosić Rafała Trzaskowskiego?

Samo nagranie z Rafałem Trzaskowskim w żaden sposób mnie nie obeszło ani nie zgorszyło. Mam za to wrażenie, że my już naprawdę tracimy poczucie humoru. Przecież Trzaskowski żartował. Nie jestem jego wielką zwolenniczką; doceniam to, co robi i jako radna wiem, czego nie robi. Ale za to bym się go nie czepiała. Powiedział coś żartem i to jeszcze będąc w swoim gronie. Bardziej niepokoi mnie to, że robimy sobie takie rzeczy, że się nagrywamy i wrzucamy do sieci coś, co należy do naszego prywatnego życia.

Może dziś jest tak, że osoba publiczna już nie ma prywatności.

Hmm. Sama tego doświadczam, bo co roku jakieś moje zdjęcie topless ląduje w plotkarskich magazynach (śmiech).

Ale zwykle z komentarzami, jak wspaniałe ma Pani ciało.

Jasne, bo wiedzą, że gdybym poszła do sądu, to będą się bronić, że przecież tak pięknie napisali (śmiech).

No cóż, napisali prawdę. À propos prawdy – zaprasza Pani rozmówców, którzy często są bardzo wierzący. Pani deklaruje, że jest niewierząca. To w co Pani wierzy?

W co ja wierzę… W to, że się rodzimy, że umieramy, a między jednym a drugim możemy coś dobrego zrobić. I nie dlatego, że po śmierci pójdziemy do nieba, albo do piekła. Tylko tak. Po prostu.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści (5) - oszustwo na kartę NFZ

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Monika Jaruzelska: Nie przypominam sobie, żebym komuś siusiała do butów - Portal i.pl

Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto