Każdy, kto zetknął się z twórczością Lewisa Carrolla, ma jakieś własne wyobrażenie Alicji i jej podróży po krainie czarów, dlatego trudno jest wyrokować, czy wersja Tima Burtona na te obrazy się w jakiś sposób nałoży. Jednak, jeśli nie pamiętacie tego, co Carroll napisał, nie przejmujcie się! Najnowsza ekranizacja „Alicja w krainie czarów” przeniesie Was do świata pełnego czarów, gadających zwierząt i kwiatów, pełnego terroru rządów Czerwonej Królowej, wycofanej i czekającej na wyzwoliciela Białej Królowej, a przede wszystkim świata, w którym zło miesza się z dobrem, a tragedia z humorem.
Bo w świecie Tima Burtona – jak w każdej baśni – mamy podział na dobro i zło. Jednak w przeciwieństwie do „klasycznych” opowieści z morałem w „Alicji w krainie czarów” AD 2010 nic nie jest do końca jednoznaczne. Czerwona Królowa co chwila poleca „Ściąć mu głowę”, ale jednocześnie zastanawia się czy nie lepiej by było, żeby poddani ją kochali zamiast się bać. Jej siostra – zdetronizowana Biała Królowa, żyje wycofana we własnym świecie, przysięgła kiedyś, że nigdy nie skrzywdzi żadnej żyjącej istoty – i nie samodzielnie krzywdzi. Ale z chęcią posługuje się innymi, by osiągnąć swoje cele.
W taki świat Poziemia wkracza prawie dorosła Alicja. Nie pamięta swoje poprzedniej wizyty w tej – jak sama nazywa – krainie czarów. Ucieka przed odpowiedzią na oświadczyny nudnego (ale bogatego) Hamisha i wpadając do króliczej nory nie ma innego wyjścia, jak znowu spotkać Białego Królika, Marcowego Zająca, Mniamałygę i oczywiście Szalonego Kapelusznika.
Postać Kapelusznika stworzona przez Johnny’ego Deepa to prawdziwe aktorskie mistrzostwo. Zmienne nastroje postaci widoczne są nie tylko przez różne style mówienia i zachowania. Za każdym razem zmienia się także mimika bohatera. Tak, jakby w jednej osobie siedziały co najmniej trzy różne osobowości.
Oczywiście w pełen magii świat nie udałoby się przenieść gdyby nie perfekcyjne efekty specjalne. Dwukrotnie powiększona głowa Zelżbiety - Czerwonej Królowej, fascynująca obrzydliwością istota zwana Bandzierchalstem, ujmująca para wiktoriańskich grubasów – bliźniaków Dyludyludi i Dyludyludam to tylko skromna część wizji Tima Burtona. Gdy dodamy do tego zapierające dech w piersiach pościgi, Alicję – to malejącą do wysokości kilkunastu centymetrów, to znowu rosnącą do dwumetrowej postaci, otrzymamy zaledwie cząstkę wyobrażenia tego, co w „Alicji w krainie czarów” się dzieje.
Miałem to szczęście, że „Alicję w krainie czarów” oglądałem nie tylko w wersji 3D, ale także w technologii IMAX – z potężnym ekranem i świetnym nagłośnieniem. W takich warunkach można w pełni docenić wizyjne walory filmu i oddać się przyjemności oglądania.
Przeczytaj także: |
echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?