Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Reklamacja w kajdankach

Mariusz KURZAJCZYK
Komendant miejski policji, Roman Borycki wszczął wewnętrzne postępowanie w celu wyjaśnienia okoliczności interwencji policjantów na stacji benzynowej w Skarszewku Fot. D. Bitke
Komendant miejski policji, Roman Borycki wszczął wewnętrzne postępowanie w celu wyjaśnienia okoliczności interwencji policjantów na stacji benzynowej w Skarszewku Fot. D. Bitke
Jacek Dymarczyk zakwestionował jakość oleju napędowego na stacji benzynowej w Skarszewku koło Kalisza. Gdy zjawił się u właściciela z reklamacją, został obezwładniony i skuty kajdankami przez...

Jacek Dymarczyk zakwestionował jakość oleju napędowego na stacji benzynowej
w Skarszewku koło Kalisza. Gdy zjawił się u właściciela z reklamacją,
został obezwładniony i skuty kajdankami przez... policjantów z prewencji.

Akcja w Skarszewku trwała zaledwie kilka minut, ale w tym czasie dramatycznych wydarzeń nie brakowało. Jacek Dymarczyk rozmawiał z właścicielem stacji, Maciejem Z. w biurze. Dyskusji przysłuchiwało się kilku mężczyzn, jak później się okazało, policjantów w cywilnych ubraniach.

- Niestety, Z. w ogóle nie zainteresowała sprawa reklamacji. Uporczywie się dopytywał, który to mechanik kwestionuje jego paliwo - opowiada pan Jacek.
W tym czasie jego ojciec Stanisław i brat Dominik czekali w samochodzie na zewnątrz. Nagle na stację wjechały dwa nieoznakowe polonezy, z których wyskoczyło ośmiu uzbrojonych w strzelby i ubranych na czarno mężczyzn.

- Wycelowali w nas broń i kazali wysiadać - opowiada Stanisław Dymarczyk. - Syn posłuchał, ale ja przestraszyłem się tych strzelb, wyrwałem prześladowcom i zacząłem uciekać, krzycząc: Ludzie! Na pomoc!
Ucieczka na nic się nie zdała. Jeden z funkcjonariuszy podciął mu nogi i skutego kajdankami wsadził do poloneza. Tak samo postąpiono z jego synami.

Załatwić polubownie

Sprawa ta miała zupełnie niewinny początek 20 sierpnia, kiedy to Jacek Dymarczyk zatankował swojego forda Transita na stacji w Skarszewku. Dwa dni później zatarła się pompa wtryskowa w aucie, które trafiło do naprawy. Mechanik, jak podkreśla - z trzydziestoletnim stażem, nie miał wątpliwości, że uszkodzenie jest wynikiem złej jakości oleju napędowego. W Państwowej Inspekcji Handlowej poradzono Dymarczykowi żeby załatwił sprawę polubownie, z właścicielem, stacji. Panowie umówili się „za godzinę” w Skarszewsku.

- Dymarczyk zażądał pieniędzy za pompę, a ja zawiadomiłem o sprawie policję, bo już wcześniej miałem tego rodzaju telefony - twierdzi Maciej Z., właściciel stacji, sugerując, że chodzi o haracz.
Maciej Z. przekonuje, że feralny klient w ogóle nie podjął dyskusji, nie chciał zdradzić, któremu mechanikowi nie spodobało się paliwo i wreszcie zaczął grozić, że „inaczej załatwi tę sprawę”.

- Nigdy nie miałem skarg od klientów, żadna kontrola nie wykazała uchybień, więc nie miałem powodów, żeby mu wierzyć - uważa Z. - Oskarżenie wycofałem na prośbę policjantów, bo ich zdaniem nie warto tym sobie zawracać głowy.

O tym, że warto zawracać sobie głowę przekonuje Stanisław Dymarczyk, który do dzisiaj odczuwa skutki upadku podczas zatrzymania. Z obdukcji lekarskiej wynika, że mężczyzna ma obrzęki i zadrapania na twarzy, rękach i nogach, a na prawym kolanie bolesny wylew podskórny.

To była pomyłka

Wracając do akcji na stacji paliw. Pewnym jest, iż Dymarczykowie zostali zatrzymani i przewiezieni na komisariat, choć już dla wszystkich było jasne, że nie chodziło o haracz. Wszelkie wątpliwości powinna rozwiać przerwana interwencją policji rozmowa z właścicielem stacji, której przysłuchiwali się funkcjonariusze po cywilnemu. Dlaczego w takim razie w ogóle doszło do interwencji?

- Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie, więc wszcząłem wewnętrzne postępowanie, żeby wyjaśnić sprawę - tłumaczy komendant Borycki.

Według szefa kaliskiej policji całe zajście jest demonizowane przez Dymarczyków a policja postępowała zgodnie z procedurą. Po telefonicznym zgłoszeniu o próbie wymuszenia kilku tysięcy złotych haraczu, dyżurny oficer wysłał na miejsce dwa radiowóz. Zakładał, że ma do czynienia z groźnymi przestępcami. Starszy pan zachowywał się histerycznie, zaczął uciekać, więc został zatrzymany. Funkcjonariusze postępowali zgodnie z prawem, nie musieli od razu wyciągać legitymacji, bo mieli sobie kamizeli z napisem „policja”.

- Okazało się, że zaszła pomyłka i to wcale nie byli groźni przestępcy - opowiada Borycki. - Taka sytuacja nie powinna mieć miejsca, więc przeprosiłem pana Dymarczyka.
Jego zdaniem oskarżenie wysuwane przez Dymarczyka, że policjanci „ochraniają tę stację” nie ma żadnego potwierdzenia w faktach.

Luksusowy piętnastolatek

Tymczasem dość nieoczekiwanie w sprawę został wplątany brat Jacka - Dominik, właściciel samochodu, którym Dymarczykowie pojechali do Skarszewka. Już w trakcie zatrzymania policjanci dokładnie przeszukali auto, zaglądali do silnika i bagażnika, dziwili się, że nie ma tapicerki. Pojazd wydał im się podejrzany, bo - zdaniem funkcjonariuszy - 15-letnie audi turbo diesel to auto luksusowe. Jak na polskie warunki, oczywiście. Ostatecznie zaintrygował ich niewyraźny numer silnika, więc auto zarekwirowano do czasu wyjaśnienia sprawy, co ma potrwać kilka tygodni lub... miesięcy.

- Syn kupił to audi w maju tego roku, ale samochód jeździ po polskich drogach od ośmiu lat i nagle wydał się podejrzany - dziwi się pan Stanisław.
Jego zdaniem przebite numery w aucie syna to temat zastępczy. Policjanci popełnili poważny błąd, niepotrzebnie ich poturbowali i zatrzymali. Jednak skoro są już winni, to trzeba znaleźć na nich paragraf.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Bydgoska policja pokazała filmy z wypadków z tramwajami i autobusami

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kalisz.naszemiasto.pl Nasze Miasto