Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wygrał bieg 24H w Indiach. Teraz zmierzy się ze Spartathlonem. Tomasz Pawłowski spełnia swoje biegowe marzenia. ZDJĘCIA

Damian Cieślak
Damian Cieślak
Bierze udział w biegach ulicznych i górskich. W kraju i za granicą. Dla niego dystans maratoński to już zdecydowanie za mało. Tomasz Pawłowski z Dobrzycy w ciągu doby przebiegł 221,6 km i mógł cieszyć się ze zwycięstwa na drugim krańcu świata. Po powrocie z Indii ma już kolejny cel - Spartathlon w Grecji.

Na początku trzeba było się trochę "chować"

Biega już kilkanaście lat. W tym czasie zapisał na swoim koncie niemało osiągnięć, ukończył wiele prestiżowych biegów. Zameldował się m.in. na mecie Biegu 7 Szczytów - 240 km, UTMB wokół masywu Mont Blanc - 170 km (10 000 m przewyższeń), zdobył Koronę UltraMaratonów Polskich, świetna postawa dała mu miejsce w kadrze narodowej na mistrzostwa świata w biegu 24-godzinnym. W maju 2019 roku wspólnie ze znajomymi i przyjaciółmi świętował przebiegnięcie 100. maratonu.

Dystans maratoński dla Tomasza Pawłowskiego już jednak od dawna jest zbyt... krótki. A zaczęło się niewinne. Aby zrzucić zbędne kilogramy, dobrzyczanin postanowił zmienić tryb życia na nieco aktywniejszy. Postawił na bieganie.

- Gdy zaczynałem to były takie czasy, że to nie była najpopularniejsza forma spędzania wolnego czasu i trochę trzeba było się z tym "chować". Gdy wyjechałem do pracy do Niemiec to przeżyłem szok. Tam wszyscy biegali, jeździli rowerem, chodzili z kijkami. Po powrocie poznałem Wiesia Kamińskiego, który namówił mnie na pierwszy start. Tak się zaczęło od "dziesiątek", "piętnastek", a później to już nawet maratony przestały wystarczać - opowiada Tomasz Pawłowski.

Bardzo duża wilgotność, problemy żołądkowe i... zwycięstwo

Dziś prawdziwe wyzwanie stanowią ultramaratony. Na przełomie czerwca i lipca udał się do Bengaluru, indyjskiego miasta zamieszkiwanego przez około 7 milionów ludzi. To właśnie na miejscowym Kanteerava Stadium, na którym na co dzień swoje mecz rozgrywa powstały w 2013 roku klub piłkarski Bengaluru FC, odbył się bieg 24-godzinny.

- Nie miałem tego startu w swoich planach. W kwietniu otrzymałem zaproszenie od Jacka Będkowskiego, członka światowej federacji IAU, i postanowiłem skorzystać - podkreśla. Czasu na przygotowanie niewiele, a wiadomo było, że Indie przywitają wysokimi temperaturami i bardzo dużą wilgotnością, która człowiekowi z naszej strefy klimatycznej może się dać mocno we znaki. - Przed wyjazdem mieliśmy falę upałów w kraju, korzystałem również z sauny, więc to, że było gorąco nie okazało się problemem, natomiast wilgotność już tak - mówi Tomasz Pawłowski.

Na trasie doszły do tego kłopoty żołądkowo-jelitowe. Mimo tego dobrzyczanin w ciągu doby przebiegł 221,6 km i triumfował w kategorii open elity.

- Od startu zakładałem sobie wolne, spokojne tempo. Dużo spokojniejsze niż było sił i energii na początku, ale to zaprocentowało w dalszym etapie rywalizacji. Mniej więcej po upływie 12 godzin wiedziałem, że prowadzę i od tego momentu starałem się kontrolować sytuację - dzieli się wrażeniami.

Około 50 zawodników przez 24 godziny pokonywało 400-metrowe okrążenia. Taki układ z jednej strony był męczący pod względem psychologicznym, z drugiej umożliwiał regularny kontakt z supportem, który tworzył kolega pana Tomasza Karol Macherzyński, więc można było wziąć butelkę wody, coś do jedzenia czy po prostu wymienić się spostrzeżeniami. Co 6 godzin następowała zmiana kierunku biegu. - Organizatorzy zadbali o każdy szczegół, a jeśli czegoś nam brakowało, to kolega zgłaszał to i oni natychmiast wsiadali do samochodu i załatwiali daną sprawę. Za to należy im się duży plus - podkreśla Tomasz Pawłowski.

W biegach 24-godzinnych ważny jest każdy szczegół. Jeden błąd może bardzo utrudnić życie na trasie, a nawet zniweczyć tygodnie przygotowań. Dlatego dobrzyczanin zabrał do Indii własne jedzenie i wodę. Mimo wszelkich środków ostrożności, jak już wspomnieliśmy wcześniej, i tak nie ustrzegł się kłopotów żołądkowych.

- Popełniłem błąd, bo myłem zęby pod bieżącą wodą. Wiedziałem, że nie powinienem tego robić, ale przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka. To jest prawdopodobna przyczyna moich problemów - podkreśla reprezentant Klubu Biegacza Supermaratończyk.

W Indiach spędził kilka dni. Jakie wrażenie wywarł na nim pełen kontrastów drugi pod względem liczby ludności kraj świata?

- Była to moja pierwsza wizyta. Na pewno zwróciłem uwagę na ruch uliczny, który... odbywał się we wszystkich kierunkach. Gdy patrzyłem na to z boku, cieszyłem się, że w Polsce kupiłem ubezpieczenie. O dziwo jednak, mimo że co chwilę miałem wrażenie, że zaraz dojdzie do karambolu, to nic takiego się nie stało. Miejscowi znakomicie odnajdowali się w tym chaosie - wspomina. - Byłem zaskoczony również, że stadion, na którym odbył się bieg na co dzień jest otwarty. Przychodzą ludzie z miasta, ćwiczą, trenują choćby skok wzwyż - dodaje.

Śladami Filippidesa

Start w Indiach jest już historią. Tydzień przerwy od biegania wystarczył, aby się zregenerować. Czas na kolejne wyzwania. To najbliższe już na przełomie września i października. Tomasz Pawłowski po raz drugi weźmie udział w Spartathlonie, czyli ultramaratonie liczącym 245 km. Zawodnicy wyruszą z Aten i pobiegną do Sparty śladami Filippidesa. To posłaniec, który według Herodota pokonał taką trasę, aby prosić o pomoc przed bitwą pod Maratonem z wojskami perskimi w 490 p.n.e. Będzie to 40. edycja tego jednego z najtrudniejszych biegów w Europie.

- To nie będzie mój debiut, bo startowałem już w 2018 roku, ale nie byłem zadowolony ze swojej postawy. Po drodze, w ramach przygotowań, wezmę udział w Izerskim Weekendzie Biegowym oraz przebiegnę Ultra Chojnik, czyli bieg górski w Karkonoszach. To nie jest przypadkowy wybór. Trasa Spartathlonu w wielu miejscach dość mocno prowadzi pod górę - opowiada Tomasz Pawłowski.

Osobisty sukces

Na tym oczywiście nie koniec. Na biegowej liście marzeń dobrzyczanina jest jeszcze wiele punktów do odhaczenia. Pandemia koronawirusa uniemożliwiała start w Tor des Geants, nazywanym biegiem gigantów. Rywalizacja toczy się tutaj u stóp czterech najwyższych włoskich masywów górskich znajdujących się w Dolinie Aosty: Mont Blanc, Mont Rose, Matterhorn i Gran Paradis. Ponad 300 km trzeba przebiec w ciągu kilkudziesięciu godzin. Pan Tomasz chce podjąć to wyzwanie w 2023 roku.

- Biegam 13 lat i bardzo mi to pomaga w życiu. Wciąż mnie to bawi i pewnie będę to robił do końca życia. To jest jak nałóg, chociaż zdaję sobie sprawę, że pokonywanie takich dystansów nie jest to końca zdrowe - mówi. - Do startu trzeba się jednak porządnie przygotować, a to uczy systematyczności, planowania, tego, że na wszystko trzeba zapracować. Trzeba pokonać własne słabości, poświęcić wiele czasu, wysiłku i pracy. Po drodze zdarzają się potknięcia, upadki, ale na końcu czeka mały, osobisty sukces, który wszystko wynagradza - kończy Tomasz Pawłowski.


Obserwuj nas także na Google News

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Trener Wojciech Łobodziński mówi o sytuacji kadrowej Arki Gdynia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kalisz.naszemiasto.pl Nasze Miasto