Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Odkrywcy kaliskich tajemnic. Rozmowa z Anną Tabaką i Maciejem Błachowiczem

Arkadiusz Pacholski
Anna Tabaka i Maciej Błachowicz
Anna Tabaka i Maciej Błachowicz
Z Anną Tabaką i Maciejem Błachowiczem, historykami o kaliszanach, zabytkach i pasji odkrywców rozmawia Arkadiusz Pacholski.

Od kilku lat penetrujecie wspólnie zakamarki dziejów naszego miasta. Jako zatwardziały indywidualista trudno mi zrozumieć, jak możecie pracować w duecie. Jak w ogóle na siebie trafiliście?

Anna Tabaka: Od dawna wiedzieliśmy o sobie, ale poznaliśmy się kilka lat temu na sesji naukowej poświęconej siedemset pięćdziesiątej rocznicy sanktuarium św. Józefa. Maciek mówił tam na temat dawnych kaliskich pochówków, którym poświęcił swoją pracę magisterską. Zauważyłam, że opisując zbadane przez siebie groby, posługiwał się żywym, obrazowym językiem. Do dziś pamiętam określenie, jakie użył opisując kolor znalezionych w trumnach resztek ubrań - róż herbaciany. Od razu przeczuwałam to człowiek z pasją, ktoś, który kocha to, co robi.
Maciej Błachowicz: Spotkaliśmy się, pogadaliśmy i szybko okazało się, że nadajemy na wspólnych falach. Nasze pierwsze teksty miały charakter interwencyjny. Dzięki nim do kruchty kościoła św. Mikołaja wróciło usunięte po cichu epitafium wielkiego kaliszanina, Adama Chodyńskiego. A miesiąc temu na Moście Trybunalskim zawieszono odrestaurowaną żeliwną tablicę fundacyjną. Potem zaczęliśmy pisać o historii. Ania uczyła się przy mnie warsztatu historyka, a ja uczyłem się pisać, bo styl miałem koszmarny. Mój język cechowało mnóstwo archaizmów, co było skutkiem czytania dziewiętnastowiecznych gazet. Co do wyszukiwania tematów, to raz temat wybiera Ania, raz ja. Na ogół szkielet testu formułuje ona, a ja dodaję jeszcze coś od siebie. Świetnie się uzupełniamy i doskonale się nam razem pracuje.

Kłócicie się?

A.T. Raczej obśmiewamy. Mamy też bardzo pożyteczny talent do wzajemnego podtrzymywania się na duchu, gdy coś idzie nie tak. To bardzo przydatne.

Co was fascynuje w historii lokalnej?

A.T. Życie. Chodząc ulicami Kalisza, mamy poczucie jego głębokiej historii. Nie widzimy jedynie współczesnych budynków, lecz również te, które stały w tym samych miejscach przed wiekami. Nie mijamy tylko teraz żyjących przechodniów, ale także tych, którzy spacerowali tymi samymi ulicami pięćdziesiąt, sto, dwieście lat temu. Zastanawiamy się, kim są, dokąd śpieszą, o czym myślą. Historia nie jest dla nas tym, co było i raz na zawsze minęło. Ona cały czas jest obecna, czujemy ją, dotykamy jej.

Ubolewam nad ludźmi, którzy nie posiadają takiej zdolności, bo to tak, jakby nie mieli ręki albo nogi. Chociaż oni tego nie wiedzą, więc w sumie chyba im to nie przeszkadza.

M.B. Można powiedzieć, że pośród nieżywych mamy tyle samo, a może i więcej serdecznych znajomych, co pośród naszych współczesnych. Z niektórymi na swój sposób się zaprzyjaźniamy. Tak było choćby ze wspomnianym już tu Chodyńskim. Ostatnio wytropiłem imię jego psa - Czarnuszka.

Ciekawe czy wiedzą o tym w nazwanej tak samo knajpie w Opatówku...

M.B. To odkrywanie dawno zmarłych ludzi i zaprzyjaźnianie się z nimi to nie jest wcale prosta rzecz. Wszystko zależy od tego, czy znajdziemy obfitsze źródła na temat interesującej nas postaci, czy nie. Jeśli nie, pozostanie ona tym, czym była na początku - niekiedy niewiele lub zgoła nic nie mówiącym nazwiskiem. Jedną z postaci, która z jakichś powodów mnie intrygowała, był Robert Pusch, wieloletni rajca, właściciel Hotelu Wiedeńskiego i założyciel kaliskiej straży ogniowej. Niestety, znałem tylko niektóre suche fakty jego biografii, nie pozwalające domyślać się jakim był człowiekiem. Dopiero, kiedy natrafiłem na jakieś dotyczącego jego zapiski, ujrzałem go z bliska. I dopiero wtedy mogłem wpisać go do rejestru moich dawno zmarłych przyjaciół. Cały rejestr liczy już chyba koło dwustu nazwisk.

A.T. Postacią, która wywarła na mnie największe wrażenie, jest niewątpliwie Stanczukowski. A także Zygmunt Zanożyński, felietonista "Kaliszanina". Jego inteligentne i złośliwe felietony bulwersowały czytelników. Niestety, w 1875 roku, w wieku zaledwie dwudziestu trzech lat popełnił samobójstwo. Nie udało mi się wyjaśnić z jakich powodów.

Wyobrażam sobie, ile osób w tym mieście ucieszyłoby się, gdybym poszedł w jego ślady...

A.T. Na szczęście, jak cię znam, to choćby tylko po, żeby zrobić im na złość, nie pójdziesz.

Wasze marzenia?

M.B. Ja bym chciał zobaczyć klatkę schodową dziewiętnastowiecznego kaliskiego ratusza, spalonego przez Prusaków na początku pierwszej wojny. Czekam na dzień, kiedy - zapewne całkiem przypadkowo - trafię na jej fotografię. I zanim ją opublikuję, przez jakiś czas będę się cieszył, że jestem jedynym człowiekiem na świecie, wiedzącym jak ta klatka wyglądała.

A.T. Chciałabym bardzo odkryć jakąś interesującą, niezwykłą kobietę, ale na razie mi się to nie udało. Mam nadzieję, że nie dlatego, że nigdy nie istniała, bo to niemożliwe, żeby w historii Kalisza nie pojawiła się takowa osoba, lecz dlatego, że po prostu jeszcze się do niej nie dokopałam. Ale wiem, że ona gdzieś tam na mnie czeka między pożółkłymi stronami starej gazety albo w zawieruszonym na strychu pudełku z plikiem listów. Chwilowo muszę się zadowalać panami.

Nad czym najbardziej ubolewacie?

M.B. Nad tym, że tyle kaliskich zabytków niszczeje i nikogo to nie obchodzi.

Rozumiem, że całe to nurkowanie w morzu lokalnej historii, po to by wyłowić z niego ukruszoną muszelkę, to więcej niż pasja, to styl życia?

A.T. Nawet coś jeszcze więcej. Uważam, że nie mogę być świadomą obywatelką tego miasta, nie znając jego historii. Im lepiej te historię znamy, tym większą czujemy z nim więź, a im większą czujemy więź, tym bardziej rozumiemy jego współczesne problemy i tym chętniej angażujemy się w próby ich rozwiązania.

A co o waszych publikacjach sądzą czytelnicy?

A.T. Czytelnicy przynoszą nam rodzinne dokumenty, opowiadają dzieje swoich przodków, pokazują rodowe pamiątki, przez co niekiedy inspirują kolejne poszukiwania i kolejne teksty. Reakcja ta, co zrozumiałe, bardzo nas cieszy, bo przecież nie piszemy sobie a muzom. I dowodzi, że nie wrzucamy zakorkowanej butelki do oceanu zapomnienia i obojętności, ale że budzimy u innych autentyczną więź z przeszłością. To chyba największa nagroda, jaka mogła nas spotkać, znacznie ważniejsza od wyróżnień i gratulacyjnych dyplomów.

Też tak uważam.

Wiadomości z Twojego miasta prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
Prześlij nam swój artykuł lub swoje zdjęcia. Nie masz konta? Zarejestruj się!
Masz firmę? Dodaj ją za darmo do Katalogu Firm.
Organizujesz imprezę? Poinformuj nas!

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kalisz.naszemiasto.pl Nasze Miasto